Nudne, trudne i dla bardzo specyficznego czytelnika
2 stars
Starając się uczciwie odnieść do „Wprowadzenia do nauk o religii” J. Maciuszki, mam z tyłu głowy świadomość, że mówimy tu nie o dziele roszczącym sobie miano podręcznika, ale o wydanym drukiem skrypcie do semestralnego kursu. Wiem, że nie należy go czytać ani jako encyklopedii, ani nawet jako tekstu niezależnego od zajęć, w związku z którymi powstał. Niemniej pozycja ta ma pewne obiektywne problemy, które sprawiły, że jej lektura nie była szczególnie satysfakcjonująca. Tym, czego we „Wprowadzeniu…” najbardziej brakuje, są niewątpliwie przykłady. Autor raz czy dwa wspomina o kontekście badawczym tego czy innego autora, na przykład o rumuńskim prawosławiu i religiach indyjskich u Eliadego, względnie odwołuje się ogólnie do „religii starożytnego Egiptu czy Chin” (a mówimy tu przecież o zróżnicowanych wewnętrznie cywilizacjach funkcjonujących na przestrzeni tysięcy lat!), ostatecznie jednak liczba konkretnych zjawisk ilustrujących całą masę referowanych pojęć i teorii pozostaje bardzo skromna. Być może skrypt miał być poręcznym zestawieniem najważniejszych nazwisk …
Starając się uczciwie odnieść do „Wprowadzenia do nauk o religii” J. Maciuszki, mam z tyłu głowy świadomość, że mówimy tu nie o dziele roszczącym sobie miano podręcznika, ale o wydanym drukiem skrypcie do semestralnego kursu. Wiem, że nie należy go czytać ani jako encyklopedii, ani nawet jako tekstu niezależnego od zajęć, w związku z którymi powstał. Niemniej pozycja ta ma pewne obiektywne problemy, które sprawiły, że jej lektura nie była szczególnie satysfakcjonująca. Tym, czego we „Wprowadzeniu…” najbardziej brakuje, są niewątpliwie przykłady. Autor raz czy dwa wspomina o kontekście badawczym tego czy innego autora, na przykład o rumuńskim prawosławiu i religiach indyjskich u Eliadego, względnie odwołuje się ogólnie do „religii starożytnego Egiptu czy Chin” (a mówimy tu przecież o zróżnicowanych wewnętrznie cywilizacjach funkcjonujących na przestrzeni tysięcy lat!), ostatecznie jednak liczba konkretnych zjawisk ilustrujących całą masę referowanych pojęć i teorii pozostaje bardzo skromna. Być może skrypt miał być poręcznym zestawieniem najważniejszych nazwisk i nurtów, pomocnym podczas przygotowań przed egzaminem, a nie w próbach zrozumienia tematu od postaw. Jeśli tak by jednak miało być, to równie dużym problemem okazuje się język wywodu, tyleż kwiecisty, co trudny w odbiorze, który zdecydowanie nie czyni z tej pozycji użytecznej ściągi do nauki. Spotykamy dużo rozbudowanych, naszpikowanych żargonem i wyszukanym słownictwem zdań, które nierzadko po pierwszym przeczytaniu zdają się sobie wzajemnie przeczyć. Nieuczciwie byłoby wymagać stuprocentowej dokładności od korekty, której poddano tekst wydany na wewnętrzne potrzeby jednej, niewielkiej uczelni, więc nie będę stawiać zarzutów, że nie przeredagowano podczas niej zbyt długich fraz, ale nie mogę przemilczeć co najmniej paru literówek i niepotrzebnych myślników. Milczeniem pominę, że na każdej stronie było co najmniej kilka sierotek. Docelowymi odbiorcami „Wprowadzenia…” są studenci teologii ewangelickiej i w wielu momentach lektury towarzyszyło mi wrażenie, że owa perspektywa bardzo mocno determinuje sposób patrzenia, jaki to kompendium oferuje. Jak bowiem można nie mieć skojarzeń z uprzedzeniami właściwymi wrażliwości protestanckiej, gdy ponoć niekorzystny trend, jakiemu w swoim rozwoju może podlegać dany system religijny, zostaje określony „staniem się religią uczynków”? Także inne pojęcia bardzo silnie kojarzyły mi się z tym, co w dużym przybliżeniu kojarzę z terminologią dziewiętnastowiecznych prekursorów teologii liberalnej. Być może ten język jest nawet wspólny ówczesnej refleksji teologicznej i dzisiejszemu dyskursowi religioznawczemu, ale lektura nie dała mi podstaw, by to zweryfikować. Jak wspomniałem wyżej, zabrakło bardziej szczegółowych odwołań do konkretnych praktyk i zjawisk religijnych, zaś psychologii i filozofii – które mogłyby stanowić dla mnie jakiś punkt zaczepienia – poświęcono jako podejściu do badań nad religią nieco mniej niż po dwie strony. Zakres zainteresowań i metodologia tej pierwszej zostały bardzo nieelegancko spłycone, jakby „Wprowadzenie…” nie zostało wydane dobre dwie dekady po rewolucji poznawczej, zaś różnicy pomiędzy tą drugą a religioznawstwem „właściwym”, mówiąc szczerze, nie udało mi się na podstawie tekstu zrozumieć. Zostaję więc po tej lekturze, przez którą, co tu kryć, po prostu trudno się brnęło, z mało zachęcającym obrazem nauk o religii. Wygląda na to, że „dobro własne” tej dyscypliny to spekulatywna terminologia podobna do filozoficznej, ale okrojona tylko do pojęć, które pozwalają rozmawiać o zjawiskach religijnych w kategoriach zachodnioeuropejskiej egzystencjalistycznej wrażliwości. Promyk nadziei stanowi fakt, że mimo znużenia, które ogarniało mnie podczas czytania, sylwetki niektórych autorów dały radę szczerze mnie zaintrygować, zaś całe dzieło wieńczy imponujący w swoich wymiarach wykaz polecanej literatury.








